– W zeszłym roku przejechałem Hiszpanię południową linią brzegową – opowiada Cezary Wieprzowski. – Wyruszyłem z Barcelony, po drodze odwiedziłem Gibraltar, a potem pojechałem do Portugalii aż do Porto. To było około 3 tysięcy kilometrów i zajęło mi około miesiąca.
Taka jazda z całą pewnością wymaga konsekwencji nie tylko w planowaniu. – To jest droga tylko w jedną stronę. Potrzeba do tego determinacji, a tego się człowiek uczy stopniowo. Jedziemy do końca, dopóki nie padamy. Tak to wygląda. Jest jakiś plan, trzeba go zrealizować – twierdzi.
Wyprawy rowerowe, a już te po szerokim świecie w ogóle, obfitują również w wiele przygód i niezapomnianych doświadczeń, także tych wywołujących nie tyle dreszczyk emocji, co nawet obawy o swoje bezpieczeństwo. Pewnego razu nocował w Ardenach… oczywiście pod namiotem. Nagle podjechał samochód lokalnych służb porządkowych: – Sprawdzili dokumenty i powiedzieli, żeby się pakować. Zabrali mnie gdzieś, nie wiedziałem dokąd, ale pomyślałem, że zawsze to będzie bliżej. Okazało się, że rozbiłem namiot w miejscu zagrożonym wścieklizną, że nie mogę dalej jechać i musi mnie zbadać lekarz. Przyjechał weterynarz, zapytał jak się czuje, powiedziałem, że wyśmienicie. Zbadał mnie i jakoś po dwóch godzinach zdecydował, że mogę jechać dalej – opowiada.
W kontekście wydarzeń zapadających w pamięć częstochowski podróżnik-rowerzysta wspomina jeszcze niedźwiedzia, który porwał mu sakwę rowerową, przekupienie gibraltarskiego strażnika odrobiną bimbru, przejazd przez tunel w pobliżu miasta Calais, wyjątkową gościnność ludzi na Bałkanach, zderzenie z rowerzystką w Austrii, w wyniku czego stracił koło oraz o… zawale serca w drodze do Aten.
Wszystkie te historie kończą się jednak dobrze, a wyprawy rowerowe dają Wieprzowskiemu o wiele więcej niż typowe wyjazdy turystyczne.
– Rower daje ogromny komfort, można samemu zdecydować, gdzie się zatrzymać, co zobaczyć. Jeśli gdzieś nam się spodoba, to możemy stanąć, a nawet sobie zrobić krótką drzemkę. Jadąc na rowerze widzi się wszystko, co chce się zobaczyć – dlatego jeśli nie ma nic ciekawego, jedziemy dalej, a jeśli zobaczymy coś niesamowitego, możemy się zatrzymać i na przykład zrobić zdjęcie. A takich miejsc po drodze jest mnóstwo – przekonuje.
Jednak nie tylko miejsca się liczą. Wielką wartością podczas rowerowych wypraw są przede wszystkim ludzie. – Przejechałem już, jak mi się zdaje, coś około 20-30 tysięcy kilometrów. I na przestrzeni tych kilometrów oraz lat właściwie nigdy nie spotkałem się, nawet na Białorusi, gdzie są miejsca niebezpieczne (jak wszędzie zresztą), z agresją, ale raczej z życzliwością. Poza tym ludzie patrzą z podziwem na to, co robię – twierdzi.
Poza podróżami częstochowianin zajmuje się także muzyką, która stanowi znaczną część jego życiorysu. Jak podkreśla, wywodzi się z rodziny, w której muzyka była bardzo ważna. Ukończył Państwową Szkołę Muzyczną II stopnia w klasie fagotu i saksofonu w Katowicach.
– Głównie interesuje mnie muzyka klasyczna. Upodobałem sobie kameralistykę i nią się zajmuję, koncertuję na przykład z organistami podczas różnych festiwali w kościołach – mówi.
Występował też w Filharmonii Częstochowskiej, grywał z kubańskim gitarzystą – Manuelem Rodriguezem, należy do kapeli biesiadnej Grupa Romana, która, jak mówi, jest świetną wizytówką naszego miasta.
– W Częstochowie mamy czym się pochwalić – mamy park wodny, świetne drogi rowerowe, uważam, że nawet lepsze niż w Holandii. Powinniśmy z tego korzystać. Kiedyś tego nie było, a teraz to się zmienia. To jest rewelacja. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić – uważa.
Muzyka to jednak nie jedyna pasja Cezarego Wieprzowskiego. Obok roweru i saksofonu są jeszcze m.in. żagle: – Żegluję już 40 lat. Zrobiłem patent w latach 70., a więc bardzo wcześnie. I właściwie do tej pory pływam. Staram się co roku być na Mazurach, zwłaszcza późnym latem, czy jesienią, kiedy jest więcej wiatru – podsumowuje.
Źródło: UM Częstochowy