fot. PL
Tradycyjnie drugiego dnia świąt wielkanocnych oblewamy się wodą. Róbmy to jednak z umiarem, ponieważ ten, kto w śmigus-dyngus, czyli lany poniedziałek przekroczy granice zabawy, musi liczyć się z konsekwencjami. Dawno temu ta wiosenna tradycja połączyła się z Poniedziałkiem Wielkanocnym i tak jest do dziś. Trzeba jednak zaznaczyć, że pierwotnie były to dwa zwyczaje, które prawdopodobnie ok. XV wieku zlały się w jeden. Śmigus polegał na biciu witkami wierzby po nogach i stopach oraz oblewaniu wodą, co miało oznaczać wiosenne oczyszczenie z brudu i chorób i grzechu. Dyngus polegał na składaniu wizyt znajomym, którzy mieli wtedy zwyczajowy obowiązek ugościć odwiedzających. Jeśli tego nie zrobili, mogli spodziewać się psikusa, np. polewania wodą.
Wciąż wierzymy, że kto w lany poniedziałek będzie chodził suchy, nie będzie miał w najbliższym roku szczęścia. Lepiej więc nie unikać wody. Wszystkim wróży powodzenie i zdrowie, a pannom - zainteresowanie ze strony kawalerów. Jak jednak w każdej tradycji, i tutaj zalecany jest umiar. Nie trzeba od razu każdego zlać od stóp do głów. Wystarczy symboliczne pokropienie wodą, zwłaszcza że pogoda w tym roku nas nie rozpieszcza i - zamiast cieszyć się symbolicznym zdrowiem - można nabawić się przeziębienia.
Policja przestrzega także przed zachowaniami, wykraczającymi poza tradycyjną zabawę. Kto w lany poniedziałek przekroczy te granice, musi liczyć się z konsekwencjami - oblanie wodą może bowiem stanowić wykroczenie i zostać zakwalifikowane jako zakłócanie spokoju i porządku publicznego, spowodowanie niebezpieczeństwa (przez wyrzucanie przedmiotów z samochodów czy wylewanie płynów, np. na klatki schodowe) lub jako nieobyczajny wybryk. W skrajnych sytuacjach naruszony może być nawet przepis art. 288 § 1 Kodeksu karnego, gdy dojdzie do zniszczenia mienia, np. ubrania.
Źródło: własne |